"Jechałem rowerem po alkoholu. Komisariat, sąd, wyrok" [WASZE HISTORIE]

REKLAMA
- Zostałem zatrzymany po jednym piwie, miałem 0,26 promila. Najpierw chcieli 1190 zł, nie zapłaciłem, więc dostałem wyrok - 50 dni odsiadki - pisze Marek z Warszawy. Po tekście o rowerzystach przyłapanych na jeździe pod wpływem alkoholu i surowych tego konsekwencjach czytelnicy przysłali nam swoje historie.
REKLAMA

W ubiegłym roku za jazdę rowerem w stanie nietrzeźwym skazano 51 tys. osób. Ponad 4,5 tys. z nich wylądowało i wciąż siedzi w więzieniach - napisałem we wczorajszym artykule . Dziś kontynuuję temat. W nadesłanych mailach piszecie, że policja działa zbyt represyjnie, a sprawy w sądzie kończą się surowymi wyrokami. Oto kilka historii:

REKLAMA

Robert *:

"1 sierpnia ubiegłego roku kolega z pracy odszedł i zorganizował tzw. pożegnalne piwko. W pierwotnej wersji miałem na to nie iść i dlatego przyjechałem do pracy rowerem. Jednak po namowach się skusiłem. Zadzwoniłem do żony z prośbą o odwiezienie mnie i roweru do domu po całym spotkaniu. Żona się zgodziła, toteż bezstresowo udałem się do pobliskiej piwiarni z kolegami. Kiedy nadeszła pora powrotu, ok. godz. 21.30 zadzwoniłem do żony i umówiłem się z nią na parkingu w okolicach parkingu na rogu Krochmalnej i Ciepłej.

Odczepiłem rower od słupka i zacząłem szukać dla żony wolnego miejsca parkingowego. Wsadzenie roweru na dach samochodu nie jest bynajmniej operacją, którą da się zrobić w biegu na skrzyżowaniu.

W momencie gdy już stałem i miałem dzwonić po żonę, że mam miejsce, zatrzymał się radiowóz i pan policjant zapytał się mnie, czy piłem. Na mój ówczesny stan wiedzy o przepisach ruchu drogowego, wydawało mi się, że pchanie roweru było dozwolone, więc w naiwności swej odpowiedziałem szczerze, że tak.

REKLAMA

Zostałem poproszony o badanie alkomatem, co też uczyniłem bez zbędnych ceregieli, gdyż nadal nie rozumiałem, po co ta cała szopka? Wkrótce dostałem odpowiedź : "Proszę pana MY WIDZIELIŚMY, że pan jechał tym rowerem!"

Jakiś czas później spotkałem się z adwokatem. Miły pan uświadomił mi, że nie mam szans w ewentualnej rozprawie. Nawet gdybym dostarczył nagranie z monitoringu, na którym ewidentnie byłoby, że nie wsiadłem na rower tego wieczora, to i tak byłby to tylko dowód poszlakowy. Pan prokurator mógłby na tej podstawie zażądać dodatkowego dochodzenia, ale wcale nie musi.

A moim słowom sąd nie dałby wiary, gdyż byłyby przeciwstawne wobec zgodnych zeznań funkcjonariuszy policji. Zatem moją winą nie było to, że dałem się złapać jako "pijany rowerzysta", tylko to, że byłem w złym miejscu, o złej porze i ponad wszystko SAM.

Mam mój prywatny apel do wszystkich rowerzystów. Nie tylko do tych, co lubią uzupełniać płyny ustrojowe napojami procentowymi: Pamiętajcie: zawsze miejcie świadka swego zdarzenia! Nie dajcie się łapać w ciemnych uliczkach, dróżkach, podwórkach. Radiowóz będzie tak długo za wami jechał, aż będziecie sami i wtedy nie będzie ważne, czy będziecie po jednym piwku czy ledwo idziecie, czy rower ma koła czy też nie. Będziecie następnym "pijanym rowerzystą".

REKLAMA

Marcin:

"Mieszkam w Warszawie tuż przy skrzyżowaniu Grzybowskiej z Żelazną. W piątek 20 lipca poszedłem na wystawę obrazów mojej koleżanki, która odbyła się w klubokawiarni Śródmiejska. Oglądając wystawę mojej znajomej, wraz z moimi przyjaciółmi kulturalnie sobie piwkowaliśmy. W ciągu całego tego wieczoru wypiłem około 6 piw 0,5 i ze 3 lampki wina. Do domu wróciłem o godzinie 2 w nocy i od razu poszedłem spać. Wstałem rano następnego dnia o godzinie 10, gdyż musiałem być w pracy na 10.30 na Al. Jerozolimskich, czyli stosunkowo blisko. Wypiłem kawę i wsiadłem na rower.

Jadąc, poczułem się niepewnie i postanowiłem podjechać na komisariat drogówki, który znajduje się na ul. Waliców (komisariat jest oddalony od mojego bloku o jakieś 200 m). Kiedy wszedłem na komisariat, prosząc o badanie alkomatem po to, aby dowiedzieć się, czy mogę jechać rowerem (ponieważ w centrum jest dużo policji), dyżurny, który tam siedział, na początku cynicznie mnie zapytał, czy naprawdę chcę się przebadać, kiedy przyjechałem tutaj rowerem, pokazując mi na monitoringu, że to prawda. Wyszło mi 0,30. Bez żadnego słowa zaczął wypisywać jakieś papiery, zatrzymując mnie. Miałem szczęście, że na komisariat przyszedł mój znajomy w tym samym celu co ja, ponieważ gdyby go nie było, zostałbym obciążony kosztami odholowania roweru. Dlaczego nie zostałem obciążony tymi kosztami? Ponieważ przypadkowy inny policjant poinformował mnie, że mogę przekazać rower temu właśnie znajomemu bez żadnych konsekwencji.

Parę dni później zostałem wezwany na komisariat, aby złożyć zeznania. Policjant powiedział mi, że jest to wykroczenie i grozi mi grzywna od 20 do 5000 zł. Zapytał się mnie, jaką chciałbym karę? Powiedziałem że: "za to, co zrobiłem, ja bym siebie ukarał 100 zł i jakieś prace społeczne". Na to on "mogę panu wpisać 1000 zł i rok zakazu prowadzenia pojazdów". W końcu skończyło się na 800 zł i 6 miesiącach zakazu".

REKLAMA

Janek:

"Sytuacja zdarzyła się o 3 w nocy na Nowym Świecie, który dodatkowo był zamknięty dla jakiegokolwiek ruchu samochodowego (włącznie z taksówkami), ponieważ tej nocy przygotowywano ulice do Parady Schumana... Jechałem na rowerze pijany po praktycznie pustym o tej porze chodniku. Rozgoryczenie z zatrzymania było tym większe, że wsiadłem na rower świadomie, dopiero po minięciu barierek ustawionych przez policję, odgradzających Nowy Świat od Ronda. Wcześniej prowadziłem rower pieszo z Mokotowskiej.

Patrol, który mnie zatrzymał, był nieugięty. Mimo że nie stanowiłem absolutnie żadnego zagrożenia, nie byłem w ogóle agresywny, zostałem przewieziony na izbę wytrzeźwień! A następnego dnia na policyjny dołek!!! Mimo próśb odmówiono mi możliwości kontaktu z kimkolwiek, tak bym mógł poinformować, co się ze mną dzieje. Do domu wróciłem po kolejnym przesłuchaniu, kolejnego dnia po południu...

Historia skończyła się grzywną 2500 zł oraz zawieszeniem prawa jazdy na okres jednego roku. Taka "łagodna" kara była możliwa dzięki walce mojego prawnika. Prokurator wnioskował o 5000 zł kary oraz odebranie uprawnień! Dodam jeszcze tylko, że nigdy wcześniej nie byłem za nic karany. Uważam, że odbieranie prawa jazdy za takie występki to jest kompletna paranoja i prowadzi często do łamania młodym ludziom karier zawodowych i całego życia".

REKLAMA

Maciek:

"Pewnej letniej niedzieli postanowiłem wybrać się z żoną na rowerach do lasu. Mieszkam na obrzeżach 80-tys. miasta i do lasu mam ok. 1000 m. Było ok. godz. 10 i piękna pogoda. Po drodze minął nas radiowóz, który jechał z przeciwnego kierunku. Droga ta prowadzi tylko do lasu. Jak się okazało, policjanci zawrócili i pojechali za nami. I około 50 m od lasu po zatrzymaniu nas musiałem dmuchać w alkomat. Nie szalałem po całej drodze, nie ścigałem się z żoną, która jest w moim wieku. Po prostu jechaliśmy sobie na spacer. Alkomat pokazał 0,00. Ale niech mi ktoś powie, jaki jest sens sprawdzania spokojnie jadącego rowerzysty z żoną do lasu w niedzielę o 10 rano? Czy nie ma ważniejszych rzeczy? Czy po smacznie przespanym dyżurze nocnym panowie policjanci chcą nadrobić swoje statystyki? Gdzie są w nocy, jak młodzież wraca z dyskotek po sześciu, ośmiu w samochodzie z pijanym kierowcą?".

Miałeś problemy z policją, jadąc na rowerze? Napisz swoją historię i wyślij na adres robert.kowalik@agora.pl

* Imiona naszych czytelników zostały zmienione. Prawdziwe dane zostały zastrzeżone do wiadomości redakcji.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory